I'm so sorry!

sobota, 3 czerwca 2017

Good Morning, beautiful fruit flowers!*

Zaszkodziłam sobie. Hmmm... Jak można założyć bloga, napisać kilka postów, zdobyć 12 obserwatorów (fuckin' yeah, dziękuję Wam!), po czym zniknąć na 2 trymestry? Tak, wiem, mogłabym napisać "pół roku", ale bądźmy oryginalni... Wracając do tematu. Najgorsze z możliwych rozwiązań. Gdyby moich kinderków (hasajmy po tęczy!) było więcej niż 12, z pewnością zaszkodziłabym nieobecnością bardziej Wam, niż sobie. Ale to ja tu zaczynam, come on. Zaszkodziłam sobie. Już to ustaliliśmy. Zaszkodziłam swojemu samopoczuciu, ocenie z polskiego (gdzieś się trzeba uczyć pisać!), być może mimo wszystko któremuś z Was. Jestem wkurzona, gdy myślę o liczbach, jakie mogłabym tu zastać, gdybym się nie poddała. Ile postów by tu było, ilu obserwatorów, ile wyświetleń? Ano na pewno więcej, niż kolejno: 5, 12, 705. Ale liczby to liczby. Kim byłabym teraz, gdyby nie przerwa? Nadal sobą. Ale którą wersją siebie? Co mogłabym osiągnąć, w czym się spełnić

STOP

Witajcie, z tej strony ja. I zaczynam od początku, na tym samym blogu. Przepraszam za 203 (chyba) dni nieobecności, poprawię się.

12 maja 2017, Francja, ogrody Claude'a Moneta

Przepraszam za depresyjny klimat posta, to miała być recenzja pomadki z Kiko, ale uznałam, że byłoby chamsko tak kolorować po takim zaniedbaniu bloga. Traktuj bloga jak dzisiusia. Żyję i mam się świetnie, a wręcz lepiej niż kiedykolwiek. Czekajcie na recenzję!

En(kinder)joy! 

* - piąteczka dla fanów Kate!
Czytaj dalej »

Cetaphil - moje doświadczenia

piątek, 18 listopada 2016



Cześć!
Dziś opowiem Wam o pierwszym i jedynym kosmetyku, który pozwolił mi zacząć cieszyć się oczyszczoną i gładką cerą, ale przede wszystkim zdrowym wyglądem mojej twarzy.

Jak już widzicie, mowa o Cetaphilu. W moim przypadku emulsji do mycia oraz balsamu. Cetaphil jest bardzo znany wśród blogerek i vlogerek, sama widziałam go niejednokrotnie u innych dziewczyn. Gdy dowiedziałam się o jego istnieniu, byłam w takim okresie, gdzie żaden żel ani krem do twarzy mi nie pomagał. Testowałam ich mnóstwo, zarówno tych poleconych przez rodzinę, jak i przez nastolatki działające w internecie, ale także i takich, które sama znalazłam w sklepie. Od kiedy pamiętam oczyszczałam twarz, zawsze miałam jakiś żel i balsam do twarzy, często także i peeling. Od długiego czasu chodzę także do kosmetyczki, dlatego i ona polecała mi masę przeróżnych produktów. Były to produkty tańsze lub droższe, jednak zawsze kończyły gdzieś na dnie szafki, zupełnie niedokończone. Po prostu je miałam. Ale właśnie, na tym się kończyło. Po prostu miałam te kosmetyki. I tyle. No dobra, może zajdę jeszcze dalej... Używałam ich. Ale na tym naprawdę się kończyło, teraz już na serio. Dokładnie tak - używałam ich, ale efektów nie zauważałam w ogóle. Dopuszczam do siebie taką możliwość, że może jednak one coś robiły, i gdybym ich nie stosowała moja twarz byłaby... morzem pryszczy? Nie sądzę, nie mam chyba takich skłonności. Moim problemem są wągry, kiedyś i prusaki, ale one są już przeszłością. Natomiast wracając do tematu... Po żadnym z tych kosmetyków nie zauważałam poprawy. I co teraz?



Cetaphil powrócił do mojej głowy jako bagaż w walizce Azsia (mojego trzeciego zwierzaka - Atopowego Zapalenia Skóry), o którym opowiem więcej innym razem, ale na pewno podejmę ten temat, bo wiem, że nie jestem jedyna na świecie, a inni alergicy łakną takich postów! 
W wielkim skrócie wyglądało to tak, że po czterech latach ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, zaczęłam u siebie zauważać pierwsze oznaki nawrotu AZS'u. Na twarzy. Czterech lekarzy, w tym dwóch prywatnych, nic mi nie pomagało. A AZS na twarzy to porażka, zwłaszcza w wieku nastoletnim. Ostatnia nadzieja w ostatnim lekarzu, no dobra. Sympatyczna babeczka, widać, że rozsądna. Przepisała Cetaphil. Do kupienia w aptece. Dała mi nawet próbkę balsamu. I tak to się zaczęło! 


Ucieszyłam się, gdy dostałam do stosowania Cetaphil - wreszcie go wypróbuję, ten słynny Cetaphil. O tym, jak ów cudowny kosmetyk wpłynął na AZS opowiem Wam innym razem, jak już pisałam. Teraz zajmę się tym, jak wpłynął na moją twarz.
Poprawę w wyglądzie mojej cery zaczęłam zauważać po niecałych dwóch tygodniach. Bardzo chciałam, by jakoś pomógł mi w walce z alergią, dlatego posłuchałam lekarki, wzięłam się w garść, i stosowałam go dwa razy dziennie. To na pewno wpłynęło na późniejszy efekt - to, czyli regularność. Myłam więc twarz nawet nie jakoś bardzo dokładnie, ale obowiązkowo dwa razy dziennie. I co? Dostałam swój efekt, osiągnęłam cel. 
Poprzednio miałam problem z nierównymi kolorami na twarzy - tu czerwone, tu ciemne, tu jasne... Cetaphil poradził sobie nawet z tym. Jednak najlepsza rzecz to zdecydowanie gładka cera. Gła dziu tka. Jak pupcia niemowlaczka, płatek róży, jedwabna piżama, jak chcecie. Do tego zaczęłam u siebie obserwować znaczną poprawę jeśli chodzi o ilość niepożądanych gości na mojej twarzy
Jednak największą nagrodą za wytrwałość i zwieńczeniem sukcesu było to, że inni także zaczęli to zauważać. Słyszałam od wielu osób, że moja cera znacznie się poprawiła. Pojawiły się pytania "Czy masz na sobie makijaż?", "Gdzie znikły te wągry?". Teraz już wiedziałam, że Cetaphil działa.


Stosuję go, jak już wspominałam do dziś. I nie wyobrażam sobie zamienić mojego zestawu na żaden inny. Przybliżę Wam jeszcze ceny ich produktów, a także wspomnę, jakich konkretnie kosmetyków ja używam.
W swojej łazience zawsze mam Cetaphil EM, czyli emulsję oczyszczającą do mycia twarzy. Jej cena to mniej więcej 50 zł.
Dodatkowo korzystam także z Cetaphilu MD, czyli balsamu nawilżającego. Jego cena jest bardzo podobna, również waha się między 45 a 55 zł. Oba produkty dostaniecie w zwyczajnej aptece. Teraz przedstawię Wam bardzo, ale to naprawdę bardzo, rozbudowną listę plusów i minusów.

PLUSY dotyczące obu produktów:
+ skuteczność, WIELKI plus za skuteczność
+ łatwodostępny, można go kupić w prawie każdej aptece, ale i zamówić w internecie
+ BARDZO wydajny
+ wygodne opakowanie, łatwo zaaplikować na twarz lub rękę

PLUSY dotyczące jedynie żelu:
+ nie pieni się tak, by utrudniało to proces mycia twarzy
+ ściąga skórę w minimalnym, prawie nieodczuwalnym stopniu

PLUSY dotyczące jedynie kremu:
+ daję kolejny plusik za wydajność, w przypadku kremu trzeba to podkreślić
+ nadaje się do stosowania także na całe ciało
+ bardzo łatwo się rozprowadza po skórze
+ IDEALNIE nadaje się pod podkład/krem BB

MINUSY dotyczące obu produktów:
- cena, jest ona jednak wyższa niż pierwszego lepszego żelu/kremu z drogerii

MINUSY dotyczące jedynie żelu - BRAK :)

MINUSY dotyczące jedynie kremu:
- długo się wchłania, jeśli potrzebujemy grubej warstwy

Na koniec szybko podsumuję. Czy warto? Warto! Mi pomógł (i pomaga do dziś) niewyobrażalnie. Jest wart swojej ceny, polecam każdej osobie, na każdy rodzaj cery.

Do następnego, en(kinder)joy!

Czytaj dalej »

Obudź się!

wtorek, 15 listopada 2016

Cześć!
Dziś będzie troszkę poważniej, ale nadal pozytywnie. Post dotyczy bezpośrednio mnie, dlatego bardzo Was proszę o uszanowanie moich refleksji i poglądów. Jest to dla mnie może nie trudny, ale ważny temat.
Dziś pogadam trochę o szarej rzeczywistości, pokonywaniu własnych barier, pewnego rodzaju kryzysie, ale i także o tym, co powstrzymuje nas w osiąganiu własnych celów oraz jak lenistwo zabiera nam sprzed nosa to, do czego dążymy. Zapraszam!



POPRZEDNI ROK SZKOLNY
W moim przypadku wszystko zaczęło się na końcu ubiegłego roku szkolnego. Wtedy w moim życiu pojawił się psiak, dlatego siłą rzeczy kilka dni szkolnych sobie odpuściłam. Zresztą... Koniec roku szkolnego z reguły oznacza luźne zajęcia i mało nauki. Dla mnie była to pierwsza klasa gimnazjum - pff, pierwszy rok w nowej szkole. Zero stresu, poznawanie nowych ludzi i środowiska, wszystko na luzie. Ale po tym, gdy "kilka dni" zamieniło się w długą listę nieobecności, zorientowałam się, że chodzę w kratkę. Ale z kolei, nic nie zmieniałam. Gdy był sprawdzian, zdarzało mi się nie iść do szkoły, tylko zostać w domu, a nawet pochodzić sobie po sklepach. Tak, to były w sumie wagary. Zawsze byłam dobrą uczennicą (nadal mimo to jestem!), a jednak musiałam sobie jakoś odreagować cały ciężki rok. Ocen przez to nie zawaliłam, pierwszy rok nauki w nowej szkole zakończyłam, mimo tych małych wybryków, z dobrymi wynikami, aczkolwiek zupełnie z siebie niezadowolona. To, że już pod sam koniec roku zdarzało mi się pakować się do szkoły tuż przed wyjściem, a lekcje często odrabiałam chwilę przed rozpoczęciem się lekcji, nie pozwalało mi być z siebie zadowoloną. Dostałam etykietkę "tej często nieobecnej", a do tego miałam poczucie winy, że oszukałam rodziców, nauczycieli, ale i samą siebie. Wiem, że niektórzy wagarują kilka razy w tygodniu, a ich średnia waha się między "zdam" a "nie zdam", ale ja do tych osób nie należę, więc nie mogłam się przełamać, i przestać być na siebie zła.

DO NIEDAWNA
Nadeszły wakacje, a wraz z ich początkiem, uznałam, że musiałam sobie przecież jakoś odreagować cały rok ciężkiej nauki, dlatego moja złość na siebie samą powoli zdawała się maleć. Przecież od przyszłego roku wezmę się w garść. Zorganizuję się tak, że lekcje odrabiać będę tuż po powrocie ze szkoły, potem chwilka nauki... a wieczorami film i herbata. Tak widziałam siebie w myślach. Czas pokazał, że w sumie, niewiele się zmieniło od zeszłego roku, to jest nie uciekłam od tego, czego chciałam uniknąć. Poza jedną istotną sprawą - nabrałam wielkiej chęci do zmiany. W wakacje wypoczęłam maksymalnie, jak to mam w zwyczaju (w moim odczuciu bardzo dobra cecha), kompletnie wyłączyłam się ze świata nauki i nie myślałam o szkole praktycznie wcale.
Jednak kiedyś to wszystko musiało na mnie spaść, a szkoła powrócić. Co prawda na początku byłam bardzo zorganizowana; słówek uczyłam się ze starannie przygotowanych fiszek, lekcje odrabiałam wcześnie, zaczęłam z bardzo dobrymi, jak dla mnie, ocenami. Jednak była to tylko kwestia czasu, kiedy znowu to, czego się bałam, powróciło. Znowu dopadł mnie leń (wcale niezwiązany z jesienią, nie pozwalam Wam tak myśleć!), znowu omijałam dodatkowy angielski na rzecz długich godzin w domu bezsensownie spędzonych z telefonem w ręku, znowu odrabiałam lekcje wieczorem, znowu nastawiałam budzik na 6 rano, żeby douczyć się tego, na co poprzedniego dnia miałam wcale niemało czasu. Nie mam wielu dodatkowych zajęć, a mimo to, czułam się bardzo zmęczona i wszystko zwalałam na brak czasu. Kilka tygodni zajęło mi ogarnięcie, że przecież w niektóre dni wracam ze szkoły o 14, a do wieczora siedzę w domu. Mam tyle czasu. Co z nim robię? Pożeracze czasu... Facebook, własny sufit, który zdaje się być fascynujący wtedy, gdy wcale nam tego nie potrzeba, bezsensowne gry... Najwyraźniej na tym upływały mi dni. Weekend. Miałam umówione trzy spacery z innymi psiarzami, które odwoływałam na ostatnią chwilę. Jakoś zbyt bardzo ceniłam sobie ten "czas wolny w domu", którego wcale nie łaknęłam z powodu jego braku. Nie wiem, dlaczego tak bardzo chciałam go zyskać choć odrobinę więcej. Mój pokój był brudny, ubrania leżały na krześle, łóżku i dywanie. Unikałam każdej dodatkowej czynności, nawet takiej, która była moim obowiązkiem. I co z moimi planami? Druga klasa się zaczęła, a ja po dwóch miesiącach wymiękłam.

OBECNIE
Od pewnego czasu zadaję sobie kilka pytań. Co stało się z tą dziewczyną, która poprawiała 5+? Co stało się z tą dziewczyną, która wychodziła na wcześniejszy tramwaj, byleby tylko się nie spóźnić? Co się stało z tą dziewczyną, która zawsze miała śliczne notatki, ładne zeszyty, która zawsze uczyła się wszystkiego do końca, wstawała punktualnie i przynosiła usprawiedliwienia każdej nieobecności dzień później? Co się stało z tą dziewczyną, która była dumna z siebie, dzięki czemu dawała powód do dumy innym
Coś się zmieniło, skoro sama nie mogę poczuć się ze sobą dobrze. Ciągle za coś się obwiniam, wyparowała ze mnie dawna chęć do działania. Dlaczego? Nie wiem. Lenistwo, bariery w głowie, brak osoby, która pomogłaby mi przez to wszystko przejść, a raczej moja niechęć do rozmowy z potencjalnymi kandydatami na taką osobę. I co teraz? Zmiana! Musi być drastyczna, obudź się

OBUDŹ SIĘ!
Wyznacz sobie dzień, od którego zaczniesz. Jeśli chcesz, daj sobie ostatni dzień lub dwa na życie po staremu. Bez sensu odkładać na później, ale w moim przypadku to bardzo pomogło; czułam się z taką możliwością bezpiecznie i komfortowo, a dodatkowo wsparła mnie ona w dalszych etapach działania. 
Zmiany pomagają. Wielkie sprzątanie w pokoju, lekka zmiana jego wyglądu? A może warto zadziałać coś w kwestii swojego wizerunku? Nowe włosy, ciuch? Takie małe rzeczy będą Wam przypominały o wymarzonych celach. U mnie takim kopem był nowy aparat oraz zwyczajnie powyższe refleksje - co chcę tak właściwie zmienić? 
Realna lista zadań i celów. Co chcesz osiągnąć? U mnie były to:
- wyeliminowanie lub przynajmniej zmniejszenie nieobecności na dodatkowych zajęciach i w szkole do minimum
- lepsza organizacja nauki 
- zyskanie wolnego czasu na pożyteczne rzeczy 
- poczucie dumy z samej siebie i z tego, co robię
Dążenie do wyznaczonych celów. Brzmi banalnie, ale zrozumiale, i to się liczy. Każdy chciałby umieć dążyć do własnych celów, jednak nie każdemu wychodzi, dlatego mam kilka rad. Pamiętajcie o tym, co napisałam na początku - zmiany pomagają. A jak nie zmiany, to coś, co będzie Wam o takiej chęci do odnalezienia właściwej drogi przypominało. Jak nie nowe włosy, to bransoletka lub kamyczek na parapecie, co kto lubi. Niech coś Wam o tym po prosu przypomina.
Symbol utraty. Na kartce napiszcie sobie Wasze cele. Przygotujcie dwie kartki - dwie szanse. Gdy Wam nie wyjdzie, pierwszą możecie wyrzucić i na własne oczy zobaczyć, jak Wasze cele się oddalają. Nie pozwólcie sobie zrobić tego z drugą kartką - ostatnią szansą. 
Obserwowanie postępów i nagradzanie siebie. Analizuj własną pracę, myśl nad nią, zdaj sobie sprawę z postępów/ich braku.
Złote zasady. To lista zasad, których nie możesz złamać w dążeniu do swoich celów. Choćby nie wiem co. 
Kładź się spać zadowolony. Po prostu.

DASZ RADĘ
U mnie nie jest jeszcze idealnie, obiecuję, że dam Wam znać, jakie postępy robię. Życzę Wam powodzenia w zmienianiu tego, co u Was wymaga zmiany! 



Wooow. Pisanie tego posta mnie zmęczyło, przysięgam. Przysięgam także, że kolejny wpis będzie o wiele bardziej pozytywny, jednak i takie jak ten dzisiejszy czasem się przydają. Jeśli ktoś też miał problem z tym, żeby przerwać coś, co od dawna mu się nie podobało, niech koniecznie da znać! 

Buziaki, do następnego!
Czytaj dalej »

Podróż po przebieralniach

czwartek, 10 listopada 2016

Tak, to oscypki! Kto kocha oscypki?

Cześć!
Dziś mam dla Was coś bardzo fajnego, czyli mój własny pomysł na serię postów. Jak widzicie po tytule, będzie to podróż po przebieralniach. Co to takiego? Już tłumaczę. Raz na jakiś czas będę przechadzać się po sklepach i wyłapywać dla Was perełki ubraniowe. W ten sposób będziecie mogli poznać mój styl, a może coś Wam się spodoba i sami to kupicie? Kolejną rzeczą, która w tej serii będzie na swój sposób wyjątkowa, są zdjęcia. Generalnie dysponuję lustrzanką (a od wtorku nawet dwoma, o tym już niebawem!), ale zdjęcia z przebieralni robione są, i będą, telefonem. Dlaczego nie zabieram ze sobą dobrego aparatu, tylko korzystam ze tego słabego, w telefonie? Po pierwsze, taszczenie lustrzanki po centrum handlowym nie jest ani wygodne, ani do końca bezpieczne. Zarówno dla samego aparatu, jak i dlatego, że ludzie zwyczajnie kradną. Jednak to jest słaby powód, przyznaję się. Kilka razy z lustrzanką w tym centrum byłam (ba, nawet tam ją kupiłam!), dlatego dorzucę jeszcze jeden argument. Chciałam po prostu, by to czyniło tę serię wyjątkową. To, że zdjęcia są gorszej jakości, to, że światło jest okropne i mój telefon czasem sobie z tym nie radzi, i to, że pokazują one spontaniczny wypad, a nie zaplanowaną całość. Oczywiście podawać będę Wam sklepy, o cenach tym razem zapomniałam, ale następnym razem będą, obiecuję!
Dzisiaj przedstawię Wam cztery "góry". Pewnie nie zrozumieliście, ja w sumie też, przynajmniej nie jest nudno. Otóż do "gór" zaliczamy wszystko, co nie jest spodniami i butami, czyli wszelkie bluzy, bluzki... Na spodnie/spódnice/buty przyjdzie czas innym razem. Zatem podsumowując - raz na jakiś czas będziecie zasypywani zdjęciami ubrań, które po prostu mi się spodobały i chciałam się z Wami nimi podzielić, abyście byli na bieżąco, co akurat fajnego jest w polskich sklepach. Zaczynamy!


1. H&M, 39.90 zł
Lekka, cienka i delikatna bluzka (coś w rodzaju lekkiego sweterka), w kolorze białym. Akurat tę rzecz nie tylko obejrzałam, ale i kupiłam, więc podałam Wam i cenę. Wypatrzyłam sobie tę perełkę porzuconą gdzieś przy innych ubraniach i zdecydowałam, że muszę ją odnaleźć! I oto jest.
Niestety nie pomyślałam o tym na miejscu, dlatego nie widać na zdjęciu pewnej istotnej rzeczy - ten bluzkosweterek ma lekki kołnierzyk, co czyni go lekkim golfem. To pierwszy post z tej serii, cały czas się uczę, następnym razem wzmocniona tym doświadczeniem, nie pozwolę, by coś umknęło, zarówno ceny niektórych rzeczy, jak i szczegóły konkretnego ubrania. Bluzka jest bardzo dziewczęca, ale też delikatna, więc trzeba na nią uważać. Jeśli kogoś to interesuje, dla siebie wzięłam rozmiar M.


2. PULL&BEAR, cena między 69.90 a 89.90, nie pamiętam dokładnie, ale był to w każdym razie na pewno ten przedział cenowy
Lekka bluza, bardzo przyjemna. Symbol Grumpy Cat bardzo mi się spodobał, dlatego zgarnęłam ją ze sklepowego wieszaka. Cóż więcej mogę powiedzieć... Bluzy nie wzięłam, ale nadal nie mogę o niej zapomnieć, więc niewykluczone, że po nią wrócę.

 

3. PULL&BEAR, chyba 59.90 zł
... czyli kolejna rzecz, która znalazła się w mojej szafie. Bluza grubsza od tej z Grumpy Cat, ale nadal bardzo lekka. Zwykła, czarna, aczkolwiek były też inne kolory (poniżej dorzucę Wam tę samą bluzę, ale w kolorze pudrowy róż, którą też mierzyłam, co więcej, miałam niemały dylemat, którą wybrać. Bluza jest porządna, w miarę dobrze leży na moich ramionach, co ostatnio jest nie lada osiągnięciem!


4. No i obiecany pudrowo różowy klon mojej czarny bluzy. Cena i sklep oczywiści takie same jak powyżej. Kolor na żywo jest bardzo ładny i delikatny, aczkolwiek nadal różowy -  moja miłość do podstawowych w modzie kolorów, a raczej brak miłości do różowych ciuchów, zwyciężył.


5. PULL&BEAR
I na koniec (szybko zleciało, nie?) błękitny sweterek. Identyczny, tylko szary (no i ze Stradivariusa, a nie P&B, czyli prawie identyczny) mam już u siebie w szafie. Natomiast kocham ten motyw, sama nie wiem, pleciony? Chodzi mi o te wzorki, które mamy na głównej części swetra, jestem w nich zakochana, kojarzą mi się z jesienią. Sweterek porządny, również był w innych kolorach. Ten akurat jest grubszy, niestety jego także nie kupiłam, ale jakoś bardzo nie żałuję - może po prostu nie było takiego "wow!"? Sama nie wiem...

Jak widzicie, na razie post chaotyczny, kolejne z tej serii będą bardziej "profesjonalne", jeszcze raz Was przepraszam za te malutkie błędy. Nie mniej, seria chyba fajna, co sądzicie?
Przyznam, że w moim stylu ubierania się jest jeszcze nutka dziecka, a nie do końca nastolatki, sama nie wiem dlaczego (koniecznie wypowiedzcie się na ten temat, może to tylko moje widzimisię?).
Kolejny post już niebawem, głowa pęka mi od pomysłów, także czekajcie cierpliwie!

Do następnego, dzięki za wszystko!
Czytaj dalej »

Wprowadzenie

środa, 2 listopada 2016

Cześć Wam wszystkim!
Chociaż i tak pewnie na razie piszę do siebie (ale już nie długo, ta strona nie może pozostać przecież bezludnym blogiem!), to już chciałabym się z Wami przywitać i przedstawić. W końcu pewne formalności trzeba odbębnić... Jestem jednocześnie stara i nowa w blogosferze, ale czuję się bardziej jak nowa (nowy blog, nowe życie!), dlatego raz odstąpię od najważniejszej wyznawanej przeze mnie zasady i zrobię to po prostu tak, jak robią to inni, czyli urodzę dla Was długo krótki, nnudny pościk powitalny!
Na imię mi Magda i strasznie chciałam przedstawić mój wiek jako wiosenki. Ale z uwagi na to, iż urodziłam się na początku roku, to nie byłby zbyt wiarygodny sposób. Powiem więc szaro i nudno, że mam po  prostu prawie 15 lat. Gigantyczną częścią mojego życia jest mój pies, czyli prawie 10-cio miesięczny chart angielski whippet (dziękuję Ci whippecie za te wspaniałe bączki, którymi raczyłeś mnie obdarować w trakcie pisania tego posta). Przedstawiam teraz jegomościa.

fot. Paulina Lewicka
Próbowałam już wielu rzeczy, długo szukałam siebie - od akrobatyki, przez grę na skrzypcach, po jeździectwo na w miarę sensownym poziomie - stanęło w każdym razie na tym, że nie spełniam się w niczym, jedynie interesuje mnie kynologia. That's all. Długo też grałam w siatkę, dłuuugo. Gram w sumie nadal, ale nie w klubie, gdyż nie lubię niszczyć sobie psychiki, a to właśnie miało miejsce podczas mojej trwającej 6 lat przygody z prawdziwym trenowaniem siatkówki. Chodzę do gimnazjum z oddziałami dwujęzycznymi, dlatego z góry przepraszam za francuskie wstawki, których nikt nie zrozumie. Angielskie będą także (już są), jak widzicie, po prostu kocham języki i szybko wpadają mi do głowy. Jeśli macie jakieś życiowe problemy i zaufacie dziwnej osobie z internetu, to piszcie na simplementjecris@gmail.com (lepiej skopiujcie, to też po francusku). A teraz come on, przyznajcie się, było nudno (tak miało być, doświadczone blogerki?). Teraz przechodzę do bardziej "mojego" stylu, uwaga.
Ważną informacją nie są moje ulubione kosmetyki czy to, jak się ubieram. Teraz przedstawię Wam kilka mocno moich cech. Zacznę od tego, iż mam niebywałą pamięć do imion i twarzy. Gdy raz kogoś zobaczę, zapamiętam go do końca życia, rozpoznam go w nocy na przejściu dla pieszych w Wietnamie (nie taka sytuacja JESZCZE nie miała miejsca). Tak samo z imionami - przedstawisz mi się, zapamiętam Twoje imię. Ta dziwna umiejętność wiąże się też z tym, że szlag mnie trafia, gdy ktoś nie zapamięta mojego imienia i nie skojarzy twarzy. Was też nauczę się bardzo szybko, a zapamiętam tak długo, jak będziecie tu zaglądać. Kolejna rzecz. Nienawidzę być w centrum uwagi. Siedzę sobie cicho, nie czuję się dobrze w dużych grupach. Jestem osobą na maksa otwartą i szaloną, ale w bardzo określonym towarzystwie. Te dwie rzeczy nie muszą się wykluczać, jak wiele osób mi zarzuca. Uwielbiam odbijające się na ścianach światło, z tego powodu czasami nawet nie chodzę do szkoły, bo zaobserwować można je tylko w ciągu dnia. Wycisza mnie i jednocześnie daje powera. Uwaga, teraz dziwna rzecz, choć w blogosferze chyba nie jestem jedyna. Nie mam pojęcia, jak tłumaczy się to na polski, ale jestem osobą, którą określa się zaszczytną nazwą pluviophile. Nie będę Wam tłumaczyć, co to jest, łapcie obrazek, który oryginalnie jest gifem, ale nie poradziłam sobie ze "zgifowaniem" go tu, więc musicie zadowolić się wersją dorosłą.


Na końcu wspomnę jeszcze tylko o moim poprzednim blogu. Blog Madzi Dobrze Radzi - czy coś Wam to mówi? Czy ktoś kiedyś mnie czytał? Na przełomie 2012 i 2013? Dajcie znać! Blog usunęłam, bardzo żałuję decyzji. Przez rok Blogger dawał mi szansę przywrócenia go, teraz już za późno. Na pewno gdyby ten post pojawił się tam, a nie na nowym blogu, byłoby mi łatwiej. Największymi moimi sukcesami tam było osiągnięcie 200 obserwatorów oraz współpraca z dwoma firmami. To był fajny czas, dlatego teraz wracam do blogosfery, mimo, iż blogi stają się coraz mniej popularne. Próbowałam wyszukać wczoraj kilka, które dobrze zapamiętałam, wszystkie warte uwagi zostały usunięte. Ten biały ekran z odrobiną pomarańczowych pasków to  bardzo smutny widok. Mogłam go podziwiać jeszcze do niedawna, ale w tej chwili ktoś ukradł moją własną nazwę, którą wymyśliłam sama w wieku 10 lat, po czym stworzył to:


Cios prosto w serce, ale co ja mogę zrobić? No nic.
Mam nadzieję, że choć trochę wpłynęłam na Was tym postem. Nie chcę pisać bloga na zasadzie "przeczytałam post i nie pamiętam". Ja zostaję tylko na tych blogach, na których po przeczytaniu wpisów zalewa mnie fala refleksji, i Wam też tego życzę.

En(kinder)joy!
Magda
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia